"Uzurpator."

Na pytanie, czemu jest znowu bez pracy Pan Zaraz-tłusta, rzekł:

Po pierwsze, jestem godnym pożałowania imigrantem, który próbuje funkcjonować w drugim języku. W języku jest wielka władza. Ci, którzy władają nim lepiej, mają naturalną przewagę nade mną. W Polsce do pewnych funkcji czy statusu społecznego człowiek przygotowuje się przez wiele lat, a nawet przez całe pokolenia. Ja mogłem zostać inżynierem, dlatego że mojemu ojcu udało się zostać urzędnikiem państwowym. Ale jemu nie udałoby się to, gdyby z kolei jego ojciec, a mój dziadek, nie został krawcem. A stało się tak tylko dlatego, że jako trzeci syn w rodzinie nie miał szans przejęcia gospodarki po swoim ojcu. Miał więc tylko dwa wyjścia: albo wyemigrować do Hameryki, albo poderwać córkę krawca, co też mu się udało. Każdy z nich wykonał pewną robotę, w tym także w dziedzinie opanowania języka polskiego, która umożliwiła następnemu zrobienie kroku wyżej.

Tu zaś, jako imigrant, jestem uzurpatorem, który usiłuje się wbić w pewne układy społeczne z pominięciem tych wielopokoleniowych procesów. I to jest bardzo trudne i męczące. Ludzie wyczuwają moją językową słabość, i nawet jeśli są bardzo życzliwi, to mogą mnie wspierać tylko do pewnego poziomu. Innymi słowy, emigrując do Kanady osiągnąłem poziom własnej niekompetencji, czego ilustracją są kłopoty w pracy.

W języku zawiera się też międzyludzka kontrola. Czując moją siłę w języku polskim, wiele osób rezygnowało z prób, żeby mnie wykiwać, bo wyczuwali, że było to poza ich zasięgiem. W języku angielskim działa to odwrotnie. Czując moją słabość, popychają mnie ludzie, którzy normalnie by tego nie uczynili. Byle łajza szybko się przekonuje, że może mnie łatwo przegadać i traci do mnie szacunek. Nie trzeba długo czekać, a już próbuje mi podłożyć nogę.

Po drugie, zestarzałem się i stałem się mniej efektywny. Pracowanie, szczególnie wtedy gdy trzeba mówić po angielsku, szybko mnie męczy. Pod koniec dnia przedstawiam widok godny pożałowania. Mam oczy jagnięcia, które marzy, żeby je już ktoś  zarżnął, i skrócił jego mękę słuchania tego całego pie……nia po angielsku.

Czasami jestem po prostu śmiertelnie zmęczony, do tego stopnia, że widzą to i komentują na ten temat inni ludzie. Bez butelki piwa wieczorem, czy jednego głębszego, zupełnie bym tego nie wytrzymał. W nocy śni mi się, że umieram. Często choruję. To jest wszystko godne pożałowania.

Po trzecie, nie przespałem się z szefową, na co ona wydawała się mieć ochotę. Duży błąd. Nie to, żebym zupełnie nie był od tego, bo ona była dosyć atrakcyjna. Ale jakoś tak nie wiedziałem jak się do tego zabrać. Niby "ruchy te same", ale trzeba by trochę pokonwersować po angielsku, a z tym znowu problem. W efekcie nie używam mojego męskiego czaru czy uroku osobistego, co zawsze do tej pory było moją mocną stroną (lub słabością, zależy jak spojrzeć).

Po czwarte, jakiś taki religijny się ostatnio zrobiłem. Tu do takiego czy innego kościoła wiele osób chodzi, i nikomu to nie przeszkadza. Ale nie daj Bóg, żebyś się przyznał, że na prawdę wierzysz w Boga. To jest bardzo "politically incorrect". To czyni cię bardzo podejrzanym osobnikiem, któremu a nuż zachce się czegoś więcej niż czeku, Hondy czy podróży statkiem na Karaiby. Mówię Panu, buzia w ciup, bo przyznać się do tego, to początek końca.
 
Sumując, jestem facetem "nie z tego świata". Wygląda na to, że poprzez emigrację wziąłem na swoje barki więcej niż mogę unieść. W pogoni za materialnymi mirażami zabijam siebie. Straciłem radość życia, a kto lubi pracować z pół-trupem. To wszystko świadczy o tym, że jestem głupcem, bo życie nie zostało pomyślane po to. Co gorzej, zabijając się w ten sposób daję bardzo zły przykład swojemu synowi. Nie będzie sobie umiał wyobrazić niczego więcej poza kołowrotem, w którym widzial ojca.

© Piotr Rajski

Last updated: 2001/07/09

Home